poniedziałek, 29 września 2014

Diokles - dojście do władzy.

    W trzeciej scenie nasz bohater w sposób dość konkretny, chociaż w swobodnej gawędziarskiej narracji, informuje nas,  jak doszedł do władzy. W skrócie relacjonuje  wypadki sprzed półwiecza, opisując zwięźle swych poprzedników na cesarskim tronie.
    Mimo lekkiego stylu wypowiedzi, wieje tu autentyczną grozą. Autokracja w podręcznikowym wydaniu:


                                                                           
       


Scena III



(D. ubrany w strój swobodny i nieobowiazujący: jeansy oraz t – shirt, siedzi na blacie biurka, opanowany i wyraźnie odprężony)



Kiedy doszedłem do władzy, to wytyczyłem sobie trzy główne cele:

  • odbudować od podstaw zgliszcza Imperium
  • wprowadzić i realizować oświeconą dyktaturę, w oparciu o doborową, zawodową armię, wspieraną eksperckim doradztwem na wszystkich obszarach bytu państwowego
  • umrzeć naturalnie we własnym łożu z koturnami pod nim

    Ta ostatnia kwestia stanowiła nie lada problem. Zrelacjonuję wam teraz, jak też wcześniej obiecałem, wypadki sprzed ostatniego półwiecza. Przygotujcie się na dużą dawkę silnych emocji niby w hollywoodskim thrillerze o zapierającej dech w piersiach akcji.



(D. zasiada ponownie za biurkiem i uruchamia laptop; w tle na ekranie, w odtylnej projekcji sylwetki postaci, prezentowanych w jego wypowiedzi)



     Pominę tu prezentację kilku mych, z gruntu nieciekawych, mniej nawet niż przeciętnych poprzedników, takich jak Alek Sewer, trzech Gordianów, Decjusz i jemu podobnych tandeciarzy. Skończyli marnie, usmażeni na skwarkę, powieszeni za nogi, poszlachtowani jak świńskie tusze czy też wrzuceni żywcem do mrowiska.

     Kilku jednakże zasługuje na uwagę. Niejaki Walerian, malkotent, cierpiętnik, chociaż, w zasadzie, postępowiec. Zdradzony i wystawiony przez swych dowódców, wpadł w ręce perskiego satrapy Sassanidy Sapora. Azjaci wydali go na tortury, łaskotali aż do utraty zmysłów, wsadzili do klatki jak zwierzę, a w końcu, popaprani zwyrodnialcy, darli z niego pasy!

     Zupełnie nieoczekiwanie pojawił się Aurelian, facet kompetentny i poukładany, swoistego rodzaju fuks w kategorii cesarzy rzymskich. Próbował i słusznie, wprowadzić rządy żelaznej ręki, aż pewnego razu dał zwabić do zamtuza pewnemu śmieciowi, wyzwoleńcowi Mnesteusowi. Ów, post consummatum, osobiście, w towarzystwie, stworzonemu ad hoc boys bandu, odśpiewał mu marsza żałobnego.

     Po pewnym czasie pojawił się Probus. Typowy mózgowiec, rozsądny, precyzyjny i uważny. Z tymi, jakże rzadkimi przymiotami, zdołał aż sześć lat utrzymać się w siodle. W związku z tym uznał, że Pax Romana, to wyśmienity pomysł na przedłużone rzymskie wakacje, balsam dla duszy i ciała każdego, wyczerpanego do ostateczności, wojownika.

     W ramach resocjalizacji próbował tychże zaprząc do pracy na roli. Od razu sprawili mu garnitur z desek.

Po skasowaniu kolejno Karusa, Numeriana i beznadziejnego lubieżnika Karynusa, umówiłem się na męską gorzałę z Arriuszem Aprem, wszechpotężnym i krwawym Prefektem Imperium. Aby nie pozostać w tyle za obowiązującymi procedurami, ścinam łeb Kaprowi, funduję mu kosztowny grobowiec i już, finita la comedia!

I co to ma, do zbója pana, być?!!! Renomowane imperium czy jakaś mniej udana trylogia Ajschylosa?!!!


(D. (wstaje, wychodzi za biurka przed publiczność)


    Najpospolitsza przyczyna śmierci rzymskich władców miała zazwyczaj ten sam scenariusz. Sukcesy uderzały do głowy, pławiących się w glorii zwycięstwa, ambitnym generałom. Ci, w poczuciu pełnej bezkarności, mordowali swoich suwerenów w celu zastąpienia ich na najwyższym tronie.

Niestety, żadna czystka nie wchodziła w grę. Zwycięscy generałowie byli niezbędni do utrzymania w szachu Franków, Brytów, Germanów, Iberów, Sarmatów, Saracenów, Ormian, Persów i innych sąsiadów. Znowu jakaś śmierdząca hołota ante portas?! 
W życiu!

     A niechby na przykład pojawił się jakiś nowy Atylla, Hannibal czy inny Spartakus?! Zacząłby głosić i rozpowszechniać jakieś chore mrzonki o abolicji, wolności, równości, ewentualnie braterstwie?! „Alons enfants de la Patrie”, „Bój to jest nasz ostatni” „O cześć wam panowie, magnaci” - to dobre odzywki co najwyżej na uliczną zadymę. Do robienia wielkiej polityki trzeba mieć choć odrobinę talentu!

     A niechby tak jeszcze ów nawiedzony cymbał wykombinował sobie jakieś genialne szaleństwo np. Wspólnotę Niepodległych Państw?!!! Na myśl o tym krew mi się gotuje i rosną mi włosy na zębach!



(na ekranie mapa Cesarstwa Rzymskiego z III w. n. e.)



     Tak pięknie i okazale to wygląda jedynie w kartografii. Jakiż to jedynowładca ogarnie samodzielnie takiż szmat ziemi i tę najgorszą z możliwych dzicz, która wiedzie tam swoją marną egzystencję?!

     Aby zatem zapewnić sobie względny spokój i umknąć rozlicznym jatkom, wpadłem na prosty i, przyznacie, wprost genialny koncept. Oj, przydały mi się pobierane, tak niechętnie i opornie, nauki mych mentorów.



(wyjmuje z kieszeni kalkulator i stuka w przyciski)



    Znacie zapewne teorię Euklidesa o proporcji i proporcjonalności... Prosty rachunek arytmetyczny wskazuje, że gdyby zamiast jednego istniało aż czterech imperatorów naraz, to mozliwość skasowania cesarza zmalałaby do 25 %. Załóżmy przy tym, że żaden z tych oszołomów, nie rezydowałby w Rzymie. Stołeczny motłoch już byłby niepocieszony. Nie miałby najmniejszych szans, by, niedaleko od swych domostw, oddać się swym ulubionym rozrywkom – wydłubania purpuratom szpiku z kości, zbeszczeszczenia ich dostojnych szczątków i wrzucenia ich, mit Pompe und Parade, do Tybru.

     Jakież to biuro podróży załatwiłoby im taką ekskursję, z całą logistyką, aprowizacją i zapleczem technicznym?! A mówię tu o ekspedycji do najbardziej niebezpiecznych zakątów kraju. Dokładnie zaś mam na myśli, oprócz pobliskiego Piemontu, Germanię i dzike pola przyszłej Jugosławii. Sam natomiast wybrałbym się do przyjaznej, tak klimatycznie jak i politycznie, Nikodemii w Azji Mniejszej. Byle jak najdalej od tych nieoliczalnych zakapiorów!

     Tak oto zredukowałbym te niepokojące dwadzieścia pięć procent do mniej więcej, zadowalająych mnie, circa about, pięciu. Tak czy owak jakieś drobne straty muszą być, jak nie materialne, to w kapitale ludzkim.



(chowa kalkulator do kieszeni, dalej ustawiony przed publicznością; z tyłu na ekranie podobizny władców i mapki ich ziem)

    Oczywiście, miałem już swych ulubieńców, których wybrałem wg najbardziej oczywistego klucza. (bierze do ręki wskaźnik) Najbliżej siebie ulokowałem mego zięcia Galeriusza, oddzielały nas tylko Bosfor i Dardanele, ale to w zupełności nie naruszało mej tureckiej samotni.
Mój najlepszy przyjaciel Maksymilianus, druh do bitki i wypitki, przyczaił się najbliżej tego gniazda os, bo w pięknym Mediolanie. Jego natomiast zięć Konstanciusz Chlorus zajadał się duszonymi kiełbaskami w kapuście, popijąjąc to zacnym piwem. Gemuetlichkeit und heilige Ruhe...

     Rodzina, ach, rodzina... Wiem, ze nepotyzm to rzecz naganna i z natury ryzykowna, myślę jednak, że rodzinne albumy chętnie będą oglądane przez mych późnych wnuków. A jako, że od epoki kamienia łupanego do mego, mam nadzieję, spokojnego końca, dane było mym przodkom i mnie nosić brzemię l'Italiano vero, toteż rodzina zawsze będzie dla mnie numero uno, capisce?!

     A teraz to najważniejsze. Metodami do końca pokojowymi, bez jakiejkolwiek, nawet aksamitnej, rewolucji, osiagnąłem swój życiowy i polityczny cel. Tetrarchia... Ten nowatorski system to niby stół o trzech nogach w powietrzu, a jednej na ziemi..

Klasyczny absolutyzm bez odczuwalnego krwawego despoty. Z pozoru typowy centralizm, a pozbawiony pępka czyli właściwego ośrodka dyspozycyjnego faktycznej władzy. Okrąg bez środka i konturów, z nie do końca określonym promieniem wpływów. Graniastosłup bez podstawy et caetera, et caetera...

     Przy okazji zaś, ujęta w instytucjonalne ramy, atrakcyjna, dla każdego władcy, pokusa. Nie wskrzeszenia Imperium, lecz co najwyżej mumifikacji jego zwłok. Tak jak to czynili zapobiegliwi Egipcjanie, którzy nie chcieli mieć przed oczami rodzinnej zgnilizny!

                   
                                                                            


    W scenie IV tego monodramu Imperator wygłosi swoje  exposé...


























piątek, 26 września 2014

Ciąg dalszy rzymskich wakacji wrednego tyrana

                                                                              

   

    Oto zapowiedziany Ciąg dalszy cesarkiej spowiedzi. W pierwszej scenie poznalismy bohatera w zaciszu domowym, w całej jego prywatności.
    W Scenie II będziemy go śledzilć w trakcie tzw. briefingu czyli mniej więcej konferencji prasowej. Podejrzewam, że Dioklecjan sprawia tu wrażenie autentycznego zawodowego polityka, przez co chyba staje się jeszcze bardziej wredny:

 
Scena II



(środek sceny: D., ubrany w trzyczęściowy garnitur z muszką, za biurkiem, na biurku przybory do pisania i laptop; obok duża roślina doniczkowa np. fikus, z tyłu, w tle, parawan ustawiony w półkole, zakryty ciemnym materiałem np. obrusem konferencyjnym, światła)



     Już, gotowe? Chwilka, spojrzę jeszcze w notatki (uruchamia laptop), I'm ready...



(głos z offu)



Cisza w studio! Nagranie!



(D. bierze głęboki oddech, poprawia się w fotelu, przybiera marsowy wyraz twarzy)



     Nie rokowano mi losu Imperatora, Tak przynajmniej wynikało z pozorów. Mogłem zostać hodowcą warzyw, kastrowaczem świń, agentem ubezpieczeniowym lub, co najbardziej prawdopodobne, bohaterem wojennym czyli żołnierzem poległym za Ojczyznę na polu chwały.

     Nie miałem ojca lobbysty ani dziadka senatora, wujka w Opus Dei (to byłoby już czyste sci - f), teścia w Cosa Nostra, ani też skorej do miłostek matki. Słowem wszystkich tych danych, które tak bardzo pomagają w karierze.

     Jednakże przeróżne przepowiednie, krążące wśród plebsu, potwierdzone i wzbogacone tyradami naszych dyżurnych profetów, wskazywały właśnie na mnie, już od wczesnej młodości,

że to właśnie w moich rękach wykiełkuje zbawienie Rzymu!

     Nie mówiąc już o cudownych znakach na niebie i na ziemi. Pewnej upalnej czerwcowej nocy, woda w Tybrze przemieniła się w mleko z miodem, następnie rozległo się wieszcze gęganie kapitolińskich gęsi, z kolei upiorne wycie wiadomej wilczycy, wreszcie sam Jowisz, mój oficjalny papa, objawił mi się we śnie pod postacią barana o złotym runie, bekającego donośnie w świetle błyskawic!

     Na samym początku mej spektakularnej kariery zostałem zawodowym żołnierzem, ot, z braku lepszego zajęcia jak i luk w podstawowym wykształceniu. Po przyspieszonych zaocznych kursach starałem się rozumować w kategoriach naszych wziętych i uznanych filozofów, nierzadko potykając się o wyboje najczystszej abstrakcji.

     Niestety, prawdziwymi moimi skłonnościami było kibicowanie ulubionym niewielkim sportowym centuriom, biesiadowanie pod gołym niebem w cieniu Coloseum oraz wypowiadanie wiadomych słów w domach publicznych.

     Następnie stałem się blagierem, dworakiem i pieczeniarzem. Ochoczo brałem w łapę, rozsądnie inwestowałem na rynku finansów publicznych, nie szczędziłem grosza na proszone kolacje, a dla mediów byłem niezmiennie przyjazny, lecz zarazem bezkompromisowy i pryncypialny.

     Mimo wstrętu, jaki budził we mnie zawód policjanta, uzyskałem dowództwo straży pretoriańskiej. Tłumiłem rozruchy z profesjonalną perfekcją i zadziwiającą skutecznością. Utworzyłem sieć zawodowych delatorów, tzn. dyspozycyjnych i pazernych kapusiów, tudzież specjalistów od podsłuchów, a także ekipę hakerów, którzy precyzyjnie i metodycznie siali dezinformację oraz profilaktyczny defetyzm.



(wychodzi zza biurka , staje przy fikusie, podnosi ścierkię z doniczki, dokładnie, z autentyczną czułością, wyciera liście rośliny)


     Zobacz, kochany, co to się ze mną porobiło... Gdzie się podział ten miłośnik ulotnej poezji lirycznej, wielbiciel i koneser muzyki klasyków wiedeńskich, przyjaciel dzieci i zwierząt, autor i kompozytor paru nastrojowych, chwytliwych protestsongów, wreszcie hojny donator Amnesty International?!!!
     Moja wrażliwość, empatia i niemal ewangeliczna dobroć uleciała hen, w mroki zaświatów. Jeszcze niedawno nie umiałem, bez skurczu serca, patrzeć na ranną przepiórkę, dla umorusanych dzieciaków ulicy zawsze miałem w zanadrzu garść słodyczy i zwyczajnie, bez jakielkolwiek demonstracji, wrzucałem parę miedziaków do puszek, okupujących okolice Kapitolu, żebraków.

A tu nagle z całą bezwzględnością zatopiłem miecz w Prefekcie Imperium i już nic mi nie przeszkadzało, aby zasiąść na cesarskim stolcu.

.

(powraca za biurko)



No i tak się sprawy miały... Koniec nagrania ?! Dziekuję, było super!



(zamyka laptop, porządkuje rzeczy na biurku)!



    I jak myślicie, cóż takiego zastałem i z czym przyszło mi się zmierzyć? Znalazłem się w samym centrum ogromnego śmietnika historii. Przypadly mi w udziale żałosne resztki wspaniałego Imperium Oktawiana i Marka Aureliusza. Beznadziejna republika rogaczy i sodomitów, gdzie już nikt, nikt rozumny, exactly, nie przejawiał, nawet w nocnych koszmarach, zachcianki zasiadania na tronie.
    Ta niegdyś sławna rzymska armia, teraz słabo wyszkolona i zdeprawowana bezrozumnymi posunięciami mych poprzedników, w trybie natychmiastowym wymagała reorganizacji

i kompletnej odnowy.

     Skarb państwa świecił pustkami, a okazjonalne, sporadyczne kontrybucje nie załatwiały problemu. Budżet był zatem dziurawy niczym cnota Królewny Śnieżki i jakiekolwiek prowizoryczne łatanie tej sparciałej szmaty zupełnie mijało się z celem.

     Gdyby tak dokładnie prześledzić wydarzenia sprzed ostatniego półwiecza, co wam też później zrelacjonuję, to szczytne zajęcie w sprawdzonym stylu „divide et impera”, stawało się,

z tej perspektywy, bardziej ryzykowne niż wychylenie duszkiem filiżanki cykuty!



(muzyka, wygaszenie świateł)

                                                  



Diokluś się rozkręca, a będzie jeszcze straszniej...

środa, 24 września 2014

Imperator Story

         Dziś skończyłem tekst mego debiutanckiego monodramu. Bohaterem tego spektaklu jest rzymski cesarz Dioklecjan.
    Spektakl jest adaptacją jednego z wątków powieści wenezuelskiego satyryka Miguel Otero Silvy - "Kiedy chcę płakać - nie płaczę".
Powieść ta została wydana w Polsce czterdzieści lat temu i dzięki tzw. masce rzymskiego imperatora miała pokazać ówczesne mechanizmy dyktatury w stylu iberoamerykańskim- hunty wojskowe, Juan Peron i inni.
     W moim spektaklu chciałem pójść jeszcze dalej ku współczesności, toteż użyłem w tekście pozornych anachronizmów, aby wzmocnić koncepcję umowności w starorzymskim kamuflażu.
      Prezentuję tu na próbę pierwszą scenę tego monodramu. Zależy mi na Waszej opinii, bo to przecież mój dramatopisarski debiut!

                                                                       







Imperator Story (tytuł roboczy)

monodram wg fragmentów powieści M. O. Silvy - „Kiedy chcę płakać - nie płaczę”

w tłum. Andrzeja Nowaka



Scena I



(uwertura muzyczna; odgłos hałasu demonstracji – okrzyki itp.; na scenie namiot sugerujący rzymski grobowiec, biurko, fotel, mównica; na biurku: papiery, gazety, napełniony serwis do kawy; w tle widok ruin Coloseum- projekcja odtylna na ekranie)



     Do jasnej Wenery! Człowieka szlag może trafić i to we własnym grobowcu! Cicho!!! Głowa mi pęka od tego snu wiecznego, a do tego jestem cały obolały, na wiekuistym kacu i odwodniony!



(wychodzi z namiotu w galowym stroju rzymskiego cesarza, w purpurze i złocie, z przekrzywioną koroną z liści laurowych na rozczochranej długiej czuprynie i w „brodzie proroka”; sięga po butelkę mineralnej, duszkiem wypija.)



     Dzięki! Wybaczcie, że na chwilę was opuszczę, idę zrobić się na człowieka... Zmyję z siebie ten kurz historii, cuchnący zatęchłą egzegezą, hagiografią au rebours i zwietrzałą charyzmą. Dopiero potem będziemy mogli pogadać. Ot, powiedzmy, przy kawie... Wow, jak ja tego kofeinowego kopa potrzebuję!



(udaje się za parawan; słychać odgłosy „toaletowe”, na parawanie przewieszony cesarski strój, następnie szum prysznica)



     Niejaki Laktancjo, nawiedzony regularny świr, papista do szpiku kości, a do tego zdewociały hipokryta, nieporadnie i z wdziękiem muszli klozetowej, próbował pogodzić swą religijną ortodoksję z krępującymi go więzami rodzinnymi. Wobec sfabrykowanej legendy, gdzie odpowiedzialnością za pewne niegodziwości, próbowano obarczyć mnie i mego zięcia Galeriusza, zaczął co nieco ściemniać i mataczyć potwierdzoną przez ekspertów faktografię.

     Rzeczony Laktancjo, niestety, był moim naturalnym synem, zrodzonym z łona pewnej czcigodnej damy rzymskiej, taniej dziwki, of course, znanej pod imieniem Petronia Wakuna.



(przytłumiony odgłos maszynki do golenia)



     Otóż ten przygłup, mój synalek, zaczął rozgłaszać, że pod koniec mego sprawowania władzy byłem już tylko, budzącym litość, zniedołężniałym tetrykiem i starym pierdołą.

     Do wściekłości i nieprzemyślanych ruchów miały mnie doprowadzić perwersja, korupcja, tudzież skrajny debilizm, mych najbliższych krewnych!

Musiałem podobno jakoś to odreagować i resztki mej energii poświęcić na desperacką, eksterminację chrześcijan.



(wychodzi zza parawanu ubrany w płaszcz kąpielowy, nie przerywając golenia; co chwila spogląda do lusterka, strojąc miny)



     Takież to uroki imperatorskich rządów. Nikogo do końca nie zadowolisz, a wrogowie i malkontenci atakują zdrowy państwowy organizm niczym świerzbiąca wysypka, jak przy alergii na truskawki.

    Przyznaję, zachowywałem się nieobliczalnie i histerycznie. Osobiście przyłożyłem rękę do rabowania ich kościołów, metodycznie konfiskowałem ich dobra, publicznie paliłem ich święte pergaminy niczym naćpany barbarzyńca. Wypróbowanymi metodami, względnie skutecznymi od zarania cesarstwa, takimi jak łapanki uliczne, wyciąganie ich z domów o świcie, niekończące się całodobowe przesłuchania i finezyjny repertuar tortur, zmuszałem do kategorycznego zaprzaństwa i demonstracyjnego oddawania czci naszym bogom.

     Byłem w tym wyjątkowo wredny, skuteczny i skrupulatny. Nie przepuściłem nikomu, choć moi siepacze chętnie przyjmowali dary i drobniejsze łapówki, ale to tylko spowodowało, że z coraz wiekszą determinacją robili swoje. Wierzę, że musiało to dawać mym ofiarom wyjątkowo w dupę!



(odkłada maszynkę, sadowi się w fotelu przy biurku, nalewa sobie kawy, pociąga łyczek z błogością, malującą się na twarzy)



     Pozwolą, Szanowni Państwo, że teraz się przedstawię: Dioklecjan, a ściślej – Gaius Aurelius Valerius Diocletianus, syn, he, he, Jowisza, urodzony w dalmatyńskiej Solinie w 244 r., Imperator Rzymski, Pomazaniec Boży, wybitny mąż stanu, wytrawny ekonomista, znakomity mówca oraz zdeklarowany apologeta rzymskiego dolce vita.

Że co?! Że to puste przechwałki, że nieporadny, nachalny autopiar?! Zajrzyjmy zatem do prasy, tej oficjalnej reżimowej i dla pełnego obrazu, do nielegalnej bibuły.



(niespiesznie nabija sobie fajkę ze znawstwem i ceremonialnym zamiłowaniem, sięga po leżącą na blacie biurka gazetę)

O, proszę (wskazuje na pierwszą stronę gazety, czyta)!”



Aureus umocnił swą pozycję wobec dolara i euro” Widmo inflacji zażegnane. Salve Caesar!



I następny kawałek:

Stan liczebny zawodowej armii wrósł do ponad 400 tys. Wizytacja twierdz, fortów i obozów legionowych, od Morza Czerwonego do Eufratu, wypadła zadowalajająco. Ave Caesar, morituri... itd.”



Dalej:

Na ruinach kościoła w Nikodemii rozpoczęto budowę Stadionu Imperialnego. Nieopodal trwa modernizacja, z zastosowaniem najnowszych procedur i standardów technicznych, gigantycznej piekarni. Panem et circenses, Vale Generalissimus!.”



Wystarczy?! Zerkniemy teraz, jak obiecałem do tej szmatławej bibuły...Buchachacha...



(dotyka prawego ucha, uruchamiając profesjonalny, „szpiegowski” komunikator rozmawia)



     No... Co tam znowu?! Daj mi spokój, jestem zajęty Czym, czym... Zbawiam Imperium, ot, co! Mówisz, że jest to pilne?! Briefing, ekspoze, czy nie daj Bogowie, spotkanie z ciekawym człowiekiem... Acha, nieobowiązujący gadulec przed kamerami, na wszystkich dostępnych kanałach... Ale przecież nie jestem na to, tak ad hoc, przygotowany! Dobra, pełny spontan, namolny populizm i ludzka twarz tyranii... Zrobione! 

(przegląda nielegalną prasę, wyraźnie znudzony, prawie zniesmaczony)


„Spieprzaj, dziadu”... „Diokles musi odejść”... „Teraz, kuźwa, my”... Vanitas vanitatum!


( muzyka, zaciemnienie sceny)

    Jeśli Wam ten pierwszy fragment odpowiada i przemawia do wyobraźni, to pojawi sie tu, na tym blogu, mój ulubiony ciąg dalszy...

                                           
 

piątek, 19 września 2014

Komunikat

              Moja ukochana suczka Fancy nagle się rozchorowała i wczoraj poddana została poważnej operacji, którą u ludzi nazwalibyśmy ginekologiczną.
Toteż cały mój czas poświęcam na jej leczenie rehabilitacyjne i czuwam nad nią, aby spokojnie i bezpiecznie dochodziła do swej dawnej formy.
    Sądzę, że moja nieobecność na blogu nie potrwa długo, zatem do zobaczenia!

piątek, 12 września 2014

Samiec Alfa

    Wśród pewnego, dość rzadkiego gatunku małp istnieje dość specyficzny stereotyp samca alfa, który wyzwala u niego dość ekscentryczną aktywność:

" Zburzyć doszczętnie dom, wyrwać z korzeniami ostatnie w okolicy drzewo i z całej siły dać synowi po pysku..."

    Trzeba by jeszcze dokładnie sprawdzić w źródłowej, fachowej literaturze, czy owe naczelne nie pochodzą bezpośrednio od... ludzi?!!!

poniedziałek, 1 września 2014

Po pierwszym dzwonku...

                                                              

    Zabrzmiał już pierwszy dzwonek w nowym roku szkolnym. Miałem może i wątpliwą przyjemność zasiadać przez ponad dwadzieścia lat użerać się za biurkiem i przy tablicy, toteż prawie z rozrzewnieniem  zacytuję parę wypowiedzi mych koleżanek i kolegów po fachu:

Uspokójcie się bo postawię mu pałkę i nie będę się z nim więcej zabawiać.


Oszczędzę ci chyba wrażeń związanych z przejściem do następnej klasy.

Ja przez was to żylaków na mózgu dostanę!


Boże!!! Jeszcze 5 minut do końca lekcji. Mi się już nie chce. Coś sobie poróbcie.

Wyjdziecie za pięć po wpół do.

Jak wyciągasz pierwiastek, to tak aby wszyscy widzieli.

 Jesteś rozgarnięty jak kupa liści.

 Nie niszcz tej czaszki! Kiedyś będziesz tak wyglądał...

 Wstań i zobacz jak siedzisz!

 Jesteście kompletne dno! Tu trzeba plutonu egzekucyjnego, żeby zrobić porządek.

 Gadam do was jak mur do ściany.

 Podyktuje wam zadanie tak łatwe, że aż strach. Nie pokazujcie go rodzicom!

 Nie jesteście orłami. Można was wszystkich wystawić na parapecie i nie wyfruniecie.

 Nie będę wam piąty raz powtarzać! Mówiliśmy o tym już trzy razy!

 Żeby było szybciej to jedną ręką będę pisać a drugą mówić.